link do galerii:
Nowa Zelandia, czyli dalej się nie da! Bo jak inaczej nazwać wyspy oddalone od Polski o prawie 18 000 km? Kiedy my wstajemy, Nowozelandczycy kładą się spać. Kiedy my szykujemy się na imprezę Sylwestrową, w Nowej Zelandii już szaleje Nowy Rok. Zaraz po Australii było to dla mnie jedno z największych marzeń podróżniczych i teraz, oglądając zdjęcia dalej nie mogę uwierzyć, że udało mi się je zrealizować!
W cieniu koronawirusa.
Wracając z Indii i Nepalu w listopadzie 2019 w głowie już byłem na kolejnej mojej wyprawie tym razem na koniec świata do Nowej Zelandii. Wyprawa dopięta, wszystko zaplanowane spakowane. Dwa tygodnie przed wylotem zaczęły się problemy z korona wirusem i COVID - 19 wtedy jeszcze w Chinach i krajach Azji. My mamy lot przez Koreę Południową w której koronawirus już szalał i specjalnie zaplanowany stopover w Seulu na zwiedzanie miasta. Dwa tygodnie niepewności ciągłych telefonów, e-maili pomiędzy agencją w której kupiliśmy bilety, linią lotniczą i nami. Jeszcze nie czuliśmy co to jest koronawirus cieszyliśmy się, że jedziemy. Bilety lotnicze kupiliśmy z Pragi do której jedziemy pociągiem z Rybnika miasto w którym byłem już kilka razy zwiedzamy nocą jest niesamowite. Na lotnisku w Pradze nie ma oznak wirusa nikt nic nie mierzy pierwszy kontrola i pierwsza strata nie wolno przewozić kuchenek benzynowych jedną zabrali, dwie poleciały. Lecimy do Monachium gdzie wsiadamy na pokład słynnego Jumbo Jeta czyli Boeinga 747 w 12 h lot do Seulu. W samolocie poznajemy Polkę, która leci do znajomych ona nam trochę opowiedziała o koronawirusie w Azji. Na lotnisku w Seulu kontrola temperatury czekający na nią mąż wyposaża nas w maski, swoim busem podwozi do centrum, które oddalone jest 80 km od lotniska Chendon. Jest wojskowym pracuje w bazie NATO w Korei. Plan zwiedzania mamy bardzo napięty i tylko 11 godzin. Najważniejszy zabytek to Pałac Gyeongbokgung z XIVw. rezydencja królewska bardzo ładna w klasycznym orientalnym azjatyckim stylu. 330 budynków, prawie 6tyś pomieszczeń z powtarzalnymi placami, bramami bardzo przypomina mi chińskie Zakazane Miasto. Robi ogromne wrażenie zwłaszcza gdy do historycznych budynków dodamy tradycyjne koreańskie stroje ludowe – hanbok noszone tutaj przez Koreańczyków w tych strojach można pałac zwiedzać za darmo brawo wygląda to magicznie i kolorowo. Idziemy do zawsze obleganej przez turystów Bukchon Hanok Village uroczej ulicy z tradycyjnymi koreańskimi domkami niektóre mają nawet 600 lat historii i dalej w nich mieszkają ludzie. Małe Stare Miasto otoczone ogromnymi wysokościowcami. Urokliwe miejsce, ale nie ma ludzi, turystów dochodzą do nas słowa Polki o koronawirusie, który już tu szaleje. Czujemy śmierć w tym miejscu szczególnie słyszymy jej słowa o mieście śmierci. Drugi Pałac Changdeok oglądamy w drodze do stacji metra uciekamy z tego miasta. System seulskiego metra jest jednym z największych na świecie trochę czasu zajęło nam odszukanie połączenia i powrót na lotnisko. Kolejny trzeci lot z Seulu do Auckland w Nowej Zelandii. Tutaj kolejny pomiar temperatury dodatkowo przed wejściem na pokład samolotu stewardesy sprawdzają czy i kiedy byliśmy w Chinach. Trzeci lot 13 godzin w samolocie. Nowa Zelandia to ląd odseparowany od reszty świata, występująca tutaj fauna i flora jest unikalna, cechuje się dużą liczbą endemitów czyli roślin i zwierząt, których nie mamy szans spotkać w innych częściach świata. Ten unikalny ekosystem jest mocno chroniony, Nowo Zelandczycy mają bardzo surowe przepisy celne i sanitarne i bardzo wysokie kary. Już w samolocie stewardzi dają nam deklaracje celno-sanitarne mamy polskie tłumaczenie i sprawnie je wypełniamy stresujące jest ciągle przypominanie o 200NZ kary za nieścisłości. Koleżanka opowiedziała mi jak zapłaciła te 200NZ za zasuszony mały listek, który był zakładką w przewodniku. Pamiętamy odprawę w Australii, w której byliśmy rok temu myjemy buty na odprawie kawałek ziemi kosztuje 200NZ. Żadnej żywności nic nie można wwozić. Namioty, śpiwory, karimaty wszystko co nie jest nowe i miało kontakt z ziemią na innym kontynencie musi być wyczyszczone sprawdzają i potem dezynfekują. Długo to trwało. Na lotniskowym parkingu nasza Toyota już czekała zabukowaliśmy ją pół roku wcześniej – ruszamy na podbój Nowej Zelandii. Nasz pierwszy przystanek stacja benzynowa i supermarket Countdown weryfikujemy ceny jest trochę drożej niż w Polsce benzyna zaś ciut tańsza za zakupy dostajemy specjalną kartę i na wybranych stacjach będziemy tankowali jeszcze taniej. Robimy zapasy żywności w naszej Toyocie robi się ciasno. Po ponad dwóch dobach podróży szukamy miejsca pod namiot. Planując podróż po Nowej Zelandii warto mieć aplikację WikiCamp można znaleźć darmowe campingi i taki znajdujemy niedaleko Auckland. Na zobaczenie obu wysp Nowej Zelandii mamy 30 dni plan podróży przygotowaliśmy wg przewodnika Pascala i relacji podróżników w Internecie. Auckland zostawiamy na koniec wyprawy. Pierwsza noc pod namiotem, pierwszy posiłek gotowany na kuchence zaczyna się przygoda jak ja to lubię. Pierwsze miejsce na naszej mapie to miasta Matamata i słynny Hobbiton plan filmowy zbudowany dla ekranizacji powieści Tolkiena Hobbit i Władca Pierścieni. Tu jest słynne Tolkenowskie Śródziemie i kraina Shire 44 domki, postarano się by wszystko zostało tak jak na planie żywe ogródki, jabłka, dynie, autentyczne hobbickie pranie suszące się na wietrze i gacie niedbale zostawione na schodzie. Z kominów domków wydobywa się dym wszystko wygląda jakby zaraz miały się otworzyć drzwi i wyjdzie jakiś zaspany Hobbit. Dla wielbicieli kina fantasy jest to miejsce mityczne nas zaskoczyło pozytywnie. Cena biletu 85NZ czyli 212 zł, drogo. Region Waikato w którym jesteśmy słynie z produkcji rolnej niekończące się łąki z wielotysięcznymi stadami owiec i krów. Nowa Zelandia to też miejsce w którym żyje i rośnie wiele endemicznych gatunków fauny i flory przed atrakcjami turystycznymi stoją specjalne bramy do mycia i dezynfekcji obuwia. Procedury te są monitorowane do tego małego kraju wjeżdża mnóstwo turystów boją się chorób i epidemii. Zwiedzamy słynne wodospady Wairere i jaskinię Waitomo słynącą z tysięcy żyjących tu świecących świetlików i bogatych form naciekowych stalaktytów i stalagmitów, gejzer Mokena, który wg przewodnika ma wyrzucać co 40 min leczniczą wodę sodową, prowincjonalne miasteczka Matamata, Te Aroha. W NZ dobrze zorganizowana jest sieć informacji turystycznej Visitor Centre korzystamy korygując nasze plany co do kolejnych dni. Park Narodowy Tongarino jedno z najciekawszych miejsc na Wyspie Północnej i jeden z najpiękniejszych jednodniowych trekkingów świata. Niewinnie zapowiadająca się trasa prowadzi ścieżkami, które pokazują całe bogactwo i różnorodność Nowej Zelandii. Zaczyna się w zielonych dolinach, dalej biegnie po aktywnych wulkanach, rumowiskach lawy przez krajobraz rodem z tolkienowskiego Mordoru, a kończy w podzwrotnikowym gęstym i wilgotnym lesie. Wspinamy się na wulkan Ngauruhoe 2290m obok jeszcze dymiące wulkany Tongarino 1968m, Ruapehu 2796 m ostatni większy wybuch był w 1975r. Wulkan został sfilmowany podczas kręcenia filmu Władcy Pierścieni, gdzie przedstawiał tolkienowską Orodruinę – Góra Przeznaczenia. Dookoła mnóstwo fumaroli otworów wulkanicznych z których wydostaje się chlorowodór, dwutlenek siarki i para wodna temperatura wyziewów sięga 1000 stopni. Ze szczytu zapierający widok Czerwony Krater, trzy zielone jeziora największe to Emerald, kawałek dalej Blue Lake ogromne śródgórskie niebieskie jezioro wokół typowo alpejski krajobraz. Trekking mocno męczący, ale wrażenia obłędne. Wracamy na nasz camping bezbłędnie prowadzi nas aplikacja WikiCamp bezpłatny camping to miejsce pod namiot, prosta ubikacja i czasem umywalka podróżnikowi chcącemu tanio zwiedzać świat to wystarczy. Dziura ozonowa nad Nową Zelandią słońce świeci intensywniej niż w innym miejscu na świecie, byliśmy na to przygotowani w plecaku miałem dwie czapki i krem, ale tylko w plecaku nie na głowie podczas trekkingu w wysokich górach spaliło mi głowę, zeszła skóra przez kilka dni wyglądałem jak oskalpowany czerwony Indianin. Jesteśmy już w NZ kilka dni od początku towarzyszy nam pozytywne wrażenie nigdzie nie ma ani jednego kawałka papierka, plastiku, śmiecia czegokolwiek co mogłoby zburzyć piękno tego kraju. Kosze spotyka się sporadycznie wszyscy dostosowują się do panujących tutaj zwyczajów tutaj po prostu się nie śmieci. Na campingach nie ma koszy wszyscy swoje śmieci zabierają ze sobą my czasem nasze wozimy kilka dni by znaleźć pojemnik na śmieci. Jedziemy na południe z Lufthansy dostajemy SMS odwołują nasze loty powrotne, mieliśmy wracać przez Chiny, a tam już szaleje koronawirus. Do wifi dostęp mamy w McDonaldzie czytając wiadomości z Polski i ze świata zaczynamy się martwić naszym powrotem. Na szczęście bilety kupiliśmy przez agencję i to oni nam szukają możliwości powrotu. Staramy się o tym nie myśleć realizujemy dalej nasz plan. Przez ciche, urokliwe wioski i miasteczka jedziemy pod wygasły wulkan Mount Taranaki 2518m. W Whanganui wspinamy się na 68m wieżę widokową skąd już można dojrzeć nasz wulkan i bardzo ładny widok na miasto. Malowniczą drogą wzdłuż wybrzeża jedziemy do New Plymouth tutaj zwiedzamy najstarszy kamienny kościół Św. Marii z 1860r groby osadników i żołnierzy na przykościelnym cmentarzu przypominają o targanej wojnami przeszłości. New Plymouth słynie z parków, ogrodów, gajów paproci bujnej zieleni rosnącej na czarnej powulkanicznej żyznej ziemi. Mount Taranaki robi duże wrażenie regularny stożek wyrastający 2518m nad powierzchnię. Patrząc na mapę Google z góry widzimy idealne koło. Samochodem można wjechać do schroniska na wys. 700m stąd prowadzi szlak, ale pogoda jest bardzo kapryśna trzeba wyjść bardzo wcześnie rano. Dzisiaj jest już późno. Na zwiedzanie obu wysp NZ mamy tylko miesiąc jak starczy nam czasu to tutaj jeszcze wrócimy w drodze powrotnej. Jedziemy do Wellington stolicy Nowej Zelandii pierwsze kroki kierujemy do przystani promowej skąd chcemy płynąć na wyspę południową do Picton. Pływają dwie firmy jedna nie zabiera samochodów z wypożyczalni w drugiej bilety będą w następnym dniu. Zwiedzamy muzeum Te Papa Tongarewa Muzeum Narodowe NZ. Można tu zobaczyć Nową Zelandię w pigułce od maoryskich domów, odtworzonych elementów środowiska naturalnego w wirtualnych salach można uczestniczyć w wielkich odkryciach geograficznych i supernowoczesnych podróżach w czasie, można doświadczyć trzęsienia ziemi w małym domku. Tramwajem linowym wjeżdżamy na wzgórze botaniczne skąd podziwiamy Wellington. Oglądamy modernistyczny budynek parlamentu udajemy się do polskiej ambasady chcemy zapytać czy możemy liczyć na pomoc w razie problemów z naszym powrotem. Ambasada w godzinach pracy była zamknięta na cztery spusty. Łapiemy ostatnie promyki słońca wyspa południowa ma klimat bardziej surowy. Przez wzburzoną cieśninę Cooka płyniemy do Picton. Wyspa Południowa bardziej surowa, tutaj leżą strzeliste Alpy Południowe, tutaj z plaży nad morzem Tasmana można obserwować lodowce spływające z Mount Cooka. Zaczynamy dwoma trekkingami w Parku Narodowym Abel Tasman szlak Coastal Track przez busz, wyzłocone słońcem plaże z niezwykle ładnymi widokami na zatokę Cooka i drugi trekking na przylądek Farewell Split do plaży Wharariki z jej urwistymi klifami, łukami, jaskiniami i potężnymi wydmami. Strasznie zimna woda koledzy próbują się kąpać ja w jednej z zalewanych jaskiń odpoczywam kiedy odwracam wzrok dwa metry obok wyleguje się foka. Nie mam aparatu szkoda bo trwało to dłuższą chwilę. Malowniczą Takaka Hill Road zboczami Alp Południowych jedziemy do jednego z najciekawszych miejsc Lodowca Franciszka Józefa. Droga ma 170 km jej najładniejszy odcinek to 25 km na którym jest 365 zakrętów, kilka ciekawych miejsc jak Skały Naleśnikowe czyli ogromne skamieliny w formie igieł skalnych rzeźbionych falami oceanu czy replika miasteczka górniczego Shantytown z XIXw gdzie wydobywano złoto z wydrążonymi wyrobiskami starej kopalni. Głównym utrapieniem mieszkańców były pchły piaskowe radzono sobie z nimi smarując się tłuszczem baranim, one są naszym utrapieniem od początku wyprawy mamy różne spreje, żele nic nie pomaga męczymy się i będziemy się męczyć do końca wyprawy. Wyspa Południowa słynie z bardzo kapryśnej pogody są dni kiedy w jeden dzień można doświadczyć czterech pór roku. Niestety pogoda zrobiła nam chochlika od dwóch dni leje deszcz namioty rozbijamy w deszczu, jedną z głównych atrakcji wyspy oglądamy próbując sobie wyobrazić co widać za chmurami. Po krótkim trekkingu docieramy zmoczeni pod morenę czołową Lodowca Franza Józefa stąd miał być widoczny wierzchołek Mt.Cooka najwyższej góry NZ. Niestety nic nie widać. Jest tu 140 lodowców jeszcze 30 lat temu jęzor lodowca Foxa schodził do oceanu ocieplenie klimatu dotarło też tutaj jęzora nie widać. Od spotkanych Polaków dowiadujemy się, że kolejna atrakcja Mildfjord Sound jest też niedostępna. Jedyna droga do fiordu została zniszczona przez lawinę błota. My jednak jedziemy mamy nadzieję że drogę udrożnią to jedna z największych atrakcji NZ. Przejeżdżamy przez region Otago i miasto Queenstown położone w górach nad jeziorem Wakatipu po kilku dniach przestaje padać deszcz miejsce niezwykłe przedzieramy się wąską drogą przez wysokie tutaj Alpy Południowe. Miejsce bardzo surowe przynętą, która ściągnęła tutaj osadników były pokłady „zielonego kamienia”- nefrytu, przez Maorysów nazywany jadeit z którego do dziś wyrabia się cenioną biżuterię. NZ słynie z endemicznej fauny i flory ptaki nieloty najbardziej znane to kiwi żyjący i chroniony symbol oraz ptaki Moa ogromny potrafiący porwać owcę czy zranić człowieka niestety ptak już wymarły. Ptaki kiwi ciężko zobaczyć w dzień chowają się żerują nocą. Park Narodowy Fiordland tutaj planowaliśmy kilkudniowy trekking i rejs słynnym fjordem Mildfjord. Niestety przez tydzień szalał tutaj ogromny huragan drogi są zniszczone wszystkie atrakcje nie są dostępne. Robimy całodniowy trekking choć trochę chcemy złapać klimat tego miejsca. Trochę zawiedzeni jedziemy wzdłuż wybrzeża do Dunedin miasta w którym położona jest najbardziej stroma ulica świata. Nasza Toyota ma poważny problem by ją sforsować, zatrzymujemy się w Bluff ostatni port i miejsce skąd dalej na południe jest już tylko Antarktyda. Nowa Zelandia dla nas leży na końcu świata, a tu jeszcze koniec świata na końcu świata. Zwiedzamy Curio Bay czyli geologiczną atrakcję z niewiadomych przyczyn górotwór tutaj wypiętrzył skamieniałe szczątki lasu na pniach zachowały się odciski liści i łodyg w zatoce można dostrzec pływające tutaj delfiny i foczki. Z malowniczej plaży Waipati robimy półdniowy trekking do jaskiń Cathedral Caves niezwykłych formacji skalnych gdzie można nadepnąć na słonia morskiego, foczkę lub delfina. Takich miejsc na wybrzeżu oglądamy jeszcze kilka. Alpy Południowe zobaczyliśmy tylko przez deszczowe chmury wracając na północ w stronę Wyspy Północnej zaświeciło nam słoneczko wyszukaliśmy opis bardzo ładnego trekkingu z Przełęczy Artura na szczyt Awalanche Peak 1833m z Przełęczy na szczyt mamy 1200m przewyższenia zajmuje nam to około 4 godzin bardzo stromej wspinaczki. Bez wytchnienia ciągle ostro w górę na grani jest bardzo przepaścisto trzeba bardzo uważać. Chcieliśmy zobaczyć lodowiec stąd mamy blisko jesteśmy prawie u jego podnóża. Cały dzień w górach na koniec dnia podchodzimy pod malowniczy wodospad Dewils. Ciężki dzień mocno zmęczeni jeszcze mamy w planach na ten wieczór Christchurch. Miasto założone przez angielskich emigrantów. Mieszkańcy tutaj z dumą podkreślają angielski charakter miasta, architektura kościołów, szkół, kamienic, pomniki królowej, kapitana Cooka, park miejski obsadzono europejskimi drzewami sprowadzonymi z Anglii. Plac Katedralny pełni funkcję londyńskiego Hyde Parku przychodzi latem tutaj pewien dżentelmen ubrany w strój czarownika i wygłasza swoje filozofie. Jest to oficjalnie uznany przez władze czarodziej. Sama Katedra jest mocno zniszczona po trzęsieniu ziemi z 2011r w mieście też widać ślady tej tragedii. My najpierw szukamy lokalu który prowadzi Polka z Rybnika z polskim jedzeniem poleciła nam go jej córka, która mieszka w Rybniku. Niestety lokal był zamknięty, a szkoda obeszliśmy się smakiem. Miasto zwiedzane nocą jest bardzo ładne nie możemy zostać tu dłużej goni nas uciekający czas. Ciągle nie mamy biletów nie mamy jak wrócić do Polski, chcemy jak najszybciej wrócić na Wyspę Północną ba stąd jeżeli agencja załatwi nam bilety odlecimy. W Picton udaje nam się zdobyć bilety na prom mamy szczęście bo zdarza się, że trzeba czekać nawet kilka dni na przeprawę. Znów jesteśmy na Wyspie Północnej jedziemy na północ wyspy. Zatrzymujemy się w Pahiatua dla Polski miejscu niezwykłym tutaj założono campus dla 733 polskich dzieci sierot i 103 opiekunów, które po deportacji do ZSRR wraz z armią Andersa dotarły do Iranu i tutaj znalazły swoje miejsce na ziemi. Jest tu obelisk i tablica pamiątkowa. Naszym kolejnym celem jest Płaskowyż wulkaniczny i obszar geotermalny Rotoura. Region podszyty silną wulkaniczną i termalną aktywnością, sadzawkami z gorącym, kipiącym bulgocącym błotem, wyjącymi kraterami rzygającymi gorącą wodą przesyconą zapachem siarki. Wygląda to jak Piekło na Ziemi. Sporo atrakcji zatrzymujemy się tutaj na kilka dni. Camping pełny dojechaliśmy nocą i trudno było znaleźć miejsce pod namiot camping darmowy sporo turystów. Zwiedzanie zaczynamy od wodospadu Hooka niewysoki, ale bardzo ciekawy niesie ze sobą strasznie dużo wody ogromna rzeka szerokości 100m wpada do 10 metrowego kanionu i musi tam się zmieścić prąd jest niezwykle silny. Jadąc dalej zatrzymujemy się Księżycowym Kraterze tutaj wstępujemy do bramy piekieł ogromny krater, a w nim przejmujące lękiem przepaście wypełnione wrzącym błotem, wyziewy gazowe idziemy wąską ścieżką zejście z niej grozi wpadnięciem w szczelinę i ugotowaniem. Aplikacja WikiNZ bezbłędnie prowadzi nas po sieci bezpłatnych campingów tym razem śpimy nad Jeziorem Taupo. Whakarewarewa to kolejny obszar geotermalny pełna nazwa tego obszaru to 39 literowy wyraz. Tutaj wybucha ok. 20 razy dziennie największy gejzer Nowej Zelandii Pohutu. Spacerujemy wśród niezwykłej scenerii wybuchających większych i mniejszych gejzerów bierzemy udział w Maoryskim Centrum Kultury w przedstawieniu pokazującym życie Maorysów rdzennych mieszkańców tej ziemi ich kulturę, życie codzienne. Zwiedziliśmy wioskę na obrzeżach Rotoura Ohinemutu jedno z nielicznych miejsc zamieszkanych tylko przez Maorysów na geotermalnym polu domki pomiedzy dymiącymi i gotującymi się fermolami każde domostwo ma swoje darmowe ogrzewanie w wiosce z gorących źródeł produkuje się prąd. Wszędzie wokół unosi się para Maorysi w tych dziurach gotują przeróżne potrawy. Wai-O-Tapu wśród pól geotermalnych które jeszcze zobaczyliśmy jest najczęściej odwiedzane to najbardziej kolorowa atrakcja Nowej Zelandii. Turystów jest tak dużo, że musimy być tutaj wcześnie rano park ogromny wędrujemy ścieżkami wśród niezwykle interesujących pod kątem wizualnym i geologicznym jeziorek, gorących źródeł, bulgoczących błot, gejzerów i zbiorników o zróżnicowanych kolorach wody w kraterach, to wynik reakcji chemicznych . Obok sztucznie pobudzanego mydłem gejzeru Lady Knox pracownicy robią małe widowisko obrazujące genezę powstania tych geologicznych miejsc. Drzewa Kauri i Sekwoja osobliwe, endemiczne gatunki rosnące tylko w Nowej Zelandii trzeba je zobaczyć bo to największe i najpotężniejsze drzewa rosnące na świecie w Lesie Waipoua. Do lasu można wejść tylko przez specjalne bramki i trzeba umyć buty środkiem grzybobójczym tego wymaga ochrona przed chorobami. Wysokość drzew Sekwoja dochodzą do 80m zaś średnica drzew Kauri dochodzi do 15m. Te olbrzymy robią niesamowite wrażenie. Najstarszy Tane Mahuta czyli Władca Lasu ma ponad 2000 lat wysokość 71 m i 14 m średnicy. Słynna plaża Hot Water Beach może to nie jest boska kraina z palmami gdzie popija się drinki, ale podobnie oblegana przez turystów. Tu dwa razy na dobę po odpływie przez dwie godziny występuje niezwykłe zjawisko z podziemnego zbiornika niewygasłej lawy z głębi ziemi wypływa woda o temperaturze 60 stopni trzeba mieć łopatę i wykopać sobie dziurę w której gromadząca gorąca woda tworzy własne SPA. Odpływ miał być o 5 rano i tak wcześnie tutaj jesteśmy tu okazuje się, że odpływ będzie o 15 wiec mamy czas żeby nareszcie odpocząć. Nad tłok miejsc które chcemy zobaczyć w NZ powoduje, że nasza wyprawa jest gonitwą na zwiedzanie mamy tylko miesiąc. Plażujemy, kąpiemy się w oceanie i o 15 wśród tłumów zaczynamy kopać nasze dziury. Gorąca woda wypełnia nasze dziury mamy własne SPA przez dwie godziny przypływ oceanu zabiera nam tą atrakcję. Jadąc na północny kraniec wyspy zatrzymujemy się w Aukland tu otrzymujemy najważniejszą dla nas wiadomość. Lufthanza przebukowała nam bilety lecimy przez Singapur i Frankfurt do Pragi. Przez trzy tygodnie szalejący korona wirus trzymał nas w niepewności Lufthanza odwołała nasz powrót przez Chiny loty przez Singapur też odwołano ale my lecimy ostatnim lotem. Zwiedzamy miasto i jego największe atrakcje w tym najwyższy budynek 328m Sky Tower. Cały dzień jedziemy nad Przylądek Reinga ostatni punkt NZ na północ i położoną tam latarnię, a za nią niezmierzony bezkres wody. Obserwujemy w tym miejscu niezwykłe zjawisko kolizji fal wody Pacyfiku wlewają się do Morza Tasmana wszystko gotuje i miesza się dookoła. Wg wierzeń Maorysów miejsce to jest ostatnim przystankiem dusz ludzkich zanim podążą w dalszą drogę, dusze kończą tu swoją podróż i udają się do świata duchów. Miejsce to jest eteryczne długo pozostanie w naszej pamięci. Wiejące silne wiatry znad oceanu odkładają tutaj ogromne ilości piasku w formie gór piaskowych. Działa tu wypożyczalnia desek snowboardowych wypożyczamy i mamy zabawę na całego. Góry są strome podczas zjazdu można solidnie się rozpędzić. Wracamy do Auckland zwiedzając po drodze kilka ciekawych miejsc, ale myślami jesteśmy już na lotnisku. Miesiąc podróży minął bardzo szybko. Wracamy. Do Singapuru lecimy 12 godzin A-380 największym pasażerskim samolotem świata w Singapurze krótka przesiadka i kolejny lot 13 godzin do Frankfurtu i krótki 1 godzinny do Pragi. Z Pragi pociągiem do Rybnika. W Polsce korona wirus już szaleje przed powrotem do pracy muszę odbyć 14 dniową kwarantannę. Wyprawa zakończona.
Jarosław Domański
„Tylko podróż jest prawdziwym życiem, jak i prawdziwe życie jest podróżą”
Comments