Galeria wyprawy:
Trzynasta moja wyprawa i trzecia w 2018 roku po Kubie, Wietnamie, Kambodży i Tajlandii tym razem nadeszła kolej na Europę - Islandię. Pomysł i plan wyprawy miałem doprecyzowany dość dawno, ale ciągle pojawiały się inne nie mniej ciekawe kierunki moich podróży. Jednak myśl o tajemniczej i dzikiej Islandii nie dawała mi spokoju.
Kraj wyspa gdzie żyje tylko 325 tyś ludzi do tego drugie tyle ukrytych elfów, trolli i innych nadprzyrodzonych stworów. Kraj gejzerów, wulkanów, ogromnych lodowców, malowniczych wodospadów. Dla rowerzysty kraj niezwykle wymagający w języku islandzkim istnieje 56 słów oznaczających wiatr i 12 słów określających różne typy deszczu. Wulkaniczna wyspa, którą razem z kolegą chcemy zwiedzić i zobaczyć. Moje przygotowania jak zwykle podzieliłem na część kondycyjną i logistyczną, zimowe miesiące spędziłem na rowerowaniu w ciepłych Karaibach i Indochinach. Na Islandii karty rozdaje pogoda czytałem relacje podróżników, analizowałem kierunki wiejących wiatrów, temperaturę i natężenie opadów przez ostatnich kilkanaście lat. Z moich analiz wynikało, że w czerwcu i lipcu zdarzają się okresy bez deszczu i da się jechać. Przez ostatnich moich 12 wypraw pogoda mi dopisywała nawet znajomych rowerzystów przekonywałem aby podróżowali w moich terminach wtedy mają pogodę gwarantowaną. Nie jestem przesądny, ale ta wyprawa była moją 13. Do Kevlawiku jedynego lotniska na wyspie polecieliśmy węgierskim Wizzairem skręcanie roweru i przepakowanie bagaży na lotnisku zajęło nam trochę czasu trudno było się zmotywować jeżeli za drzwiami lotniska szalał wiatr, lał deszcz i było bardzo zimno. Pierwszy kontakt z Polakami jest ich tutaj najwięcej po Islandczykach na samym lotnisku stanowią większą część pracowników. Bez większego entuzjazmu opatuleni w przeciwdeszczowe ciuchy ruszamy jest północ środek nocy, a na dworze jasno Islandia leży w pobliżu koła podbiegunowego latem tutaj nie ma nocy jest szaro można jechać bez świateł. Namioty rozbijamy na uboczu parkingu w miasteczku musimy zrobić zapasy na Islandii trzeba mieć zapasy jedzenia na kilka dni. Pierwsze marketowe zakupy drogo nawet kilka razy drożej niż u nas wieziemy trochę zapasów z Polski więc nie jest źle. Kierujemy się do Selfos przez Grindavik. Pierwsze kilometry na Islandii to przyzwyczajanie się do tutejszego klimatu wiatr, deszcz w tym wietrze pada ze wszystkich kierunków, krajobraz pustynny powulkaniczny przez wiele kilometrów jedziemy po zastygłej lawie wulkanicznej trudno przyzwyczaić się do tego księżycowego krajobrazu. Nie ma drzew, przystanków, wiaty nie ma się gdzie schować przed deszczem. Na drodze 43 jedziemy obok Blue Lagoon ogromnego kompleksu termalnego i Spa. Wszędzie zapach siarkowodoru z podziemnych wyziewów i pary z gorących źródeł. Jest to teren geotermalny Kysawik. Podczas jazdy mamy wrażenie że pod nami wszystko się gotuje, bulgoce zaraz wybuchnie. Ruch samochodów znikomy przez cały dzień wiatr, deszcz, wokół czarne skały, czasami jakieś trawy, mchy – pustkowie. W Selfoss jesteśmy dzień później niż planowaliśmy już wiemy, że nie zrobimy zakładanych dziennych przebiegów. Sklep Bonus to taka nasza Biedronka mają wydzielone miejsca gdzie można sobie przygotować posiłek kupuje się kubek do kawy i można jej wypić każdą ilość. Ciężko zmusić się do jej opuszczenia na zewnątrz leje i hula zimny wiatr. Jedziemy drogą nr 1 Route 1. Kolejna nasza oaza to stacja N1 w Hvolsvóllur długo suszymy się grzejemy, trochę podłamuje nas ta pogoda. Po kilku dniach przemakają nawet najlepsze gore-tex-y najtrudniej jest rozłożyć namiot mam zimowy śpiwór do niego wkładam mokre buty i ciuchy rano są trochę podsuszone. Oglądamy jeden z cudów Islandii wodospad Seljalandsfoss nie jest ani najwyższy, ani największy, ale bardzo malowniczy można go obejść dookoła. Ma wysokość 60m i kiedyś tu była linia brzegowa morza. Klif wypiętrzył się morze odpłynęło. Znajdujemy most pod którym jest miejsce na rozbicie namiotów mamy przed sobą suchą noc jest tak zimno, że po wejściu do śpiwora nie mam siły wyjść z namiotu aby coś sobie ugotować. Kolejny dzień rzęsistego deszczu późno ruszamy przez cały dzień mamy dwa krótkie okresy kiedy nie padało. Oglądamy muzeum erupcji wulkanu Eyjafjallaojakull z 2010 roku kiedy nad całą Europą wstrzymano loty samolotów. Podobno stąd jest bardzo ładny widok na ten dymiący wulkan nam go zasłaniają grube deszczowe chmury. Dojeżdżamy do kolejnego wodospadu Skogafoss wygląda jak ogromna równo lejąca się ściana wody wspinamy się na jego koronę skąd mamy mimo gęstych chmur ładny widok na lagunę. Tutaj chowamy się do knajpki i czekamy kilka godzin na poprawę pogody. Podejmujemy decyzję o zmianie trasy wracamy pod nasz most gdzie zatrzymujemy się na dwa dni ciągle mamy nadzieję, że przestanie padać. Na Islandii pogoda zmienia się co 15 minut mamy kilka chwil kiedy pojawia się zza chmur słońce wtedy rzucamy się do robienia zdjęć. Dowiadujemy się też, że od marca nie wolno nocować na dziko pod namiotem. Spotkani Polacy opowiadają nam o ogromnych karach za takie noclegi. Islandczycy mają dość turystów którzy nie wydają pieniążków w hotelach lub na kampingach. Przynajmniej trzeba kupić specjalną kartę campingową i po jej zakup wracamy do Selfoss. Tutaj nocujemy na campingu w pomieszczeniu gospodarczym suszymy, pierzemy wszystko rano ruszamy w kierunku Złotego Trójkąta. Trzy niezwykłe dni deszcz pojawia się sporadycznie. Odwiedzamy wieś Skalholt to kilka domów i Katolicka Katedra górująca na wzgórzu pierwsza siedziba biskupstwa zbudowana około 1000roku. W Fludir zatrzymujemy się nad jeziorkiem z ciepłą wodą zasilanym z podziemnych gorących źródeł. Tutaj spotkani Polacy opowiadają o klimacie Islandii w tym roku nie ma lata i tak zimno i deszczowo nie było od dwudziestu lat. Rozmowy o klimacie kwitują to jest Islandia. Zbliżamy się do Złotego Trójkąta co kilkaset metrów widać małe gejzery z wypływającą gorącą wodą Islandczycy tą gorącą wodę ujmują doprowadzając do wiosek. Do Złotego Trójkąta mamy 25 km przez interior na którym znowu zaczęło lać droga kamienista gruntowa grzęźniemy w błocie. Na campingu niedaleko Złotego Trójkąta zatrzymujemy się na trzy dni mamy słońce przez pół dnia szybko jedziemy nad najładniejszy i największy wodospad Islandii Gulfoss. Jesteśmy bardzo wcześnie rano unikamy ogromnych autokarowych tłumów. Gulffoss po islandzku znaczy „złoty wodospad” i jest to super atrakcja Islandii wg przewodników najładniejsze miejsce na wyspie. Jego kaskady ułożone są ukośnie do siebie sprawiają, że nie ma takiego drugiego wodospadu na świecie. Zachwyceni przespacerowaliśmy wszystkimi ścieżkami wokół wodospadu ogrom i ilość spadającej wody jest ogromny. Byliśmy zachwyceni. Stąd jedziemy jeszcze na interior drogą F35 nadciągające kolejne warstwy chmur wyganiają nas do namiotów na camping. W barze korzystamy z WiFi od pracującego tutaj Polaka dowiadujemy się, że turyści tutaj najczęściej pytają o prognozę pogody. Dla nas znowu nie jest najlepsza. Przez dwie noce trzymamy namioty wiatr chce nas zdmuchnąć. Pola geotermalne ze znanymi gejzerami oglądamy już w strugach deszczu. Miejsce to jest reklamowane mocno w przewodnikach nas nie zachwyciło nawet byliśmy rozczarowani. Trzy gejzery Geysir nie jest już aktywny dymi, gotuje się do lat 60 tych XX w wybuchał na wysokość 60 m potem jeszcze w 2010r po silnym trzęsieniu ziemi obudził się na kilka miesięcy. Dookoła siedzi i czeka mnóstwo ludzi głównie Japończyków i chińczyków z aparatami mają nadzieję uchwycić jego przebudzenie i wybuch zapowiadane od wielu lat przez wulkanologów. Kolejny to Strokkur wybucha na wysokość 30m co 5 do 10 min. I trzeci to mały Geysir, który nieregularnie wybucha na kilka metrów. Dookoła mnóstwo gorących gotujących się źródeł i rzeczka z gotującą się wodą. Co ciekawe nazwa Geysir używana na całym świecie do określania gejzerów pochodzi właśnie stąd od tutejszego gejsira. Byłem trochę zawiedziony na Słowacji gejzer Herlański niedaleko Koszyc wybucha mocniej i intensywniej. Kolejny dzień to wycieczka rowerowo-piesza do ukrytego w głębi interioru wodospadu Bruarfoss mało znany mniejszy, ale bardzo fajny. Jedziemy znów w kierunku Selfoss kolejny fajny wodospad, którego nie ma w przewodniku podobny do Gulfosa aczkolwiek mniejszy kaskadowy Faxifoss. Teraz już następuje totalne załamanie pogody zatrzymuje nas Polak jego samochód daje chwilowe schronienie sprawdza nam na swoim laptopie prognozę pogody nadciąga jeszcze zimniejszy i bardziej mokry front pogodowy już mamy dość. Wszystko co wieziemy wygląda jak napompowane wodą worki. Po drodze zatrzymujemy się nad wygasłym kraterem wulkanu Grimsnes można go obejść dookoła. Sellfos to cieplutki sklep Bonus w którym grzejemy się i suszymy i mosty pod którymi można rozłożyć namiot unikając ciągłego deszczu. Kolejne dni to bezustanna walka z pogodą wkurzają mnie już te księżycowe krajobrazy na których niema niczego co mogłoby dać schronienie przed deszczem żadnego drzewa, wiaty, przystanku. Znajdujemy na tym pustkowiu pole biwakowe z barakiem który jest ogrzewany wodą geotermalną dla nas oaza ciepła oczywiście spędzamy tam noc. Ważnym na naszej mapie celem jest Obszar Geotermalny Seltun-Krysuvik i jezioro Kieiforvatum. Seltun-Krysuvik ładne miejsce gdzie można dotknąć potęgi natury. Temperatura pod powierzchnią ziemi sięga 200 stopni Celsjusza. Gazy i woda ogrzewane w głębi ziemi znajdują ujście na powierzchni ziemi w postaci gorących źródeł, bulgoczących bajorek. To one nadają temu miejscu specyficzny zapach zgniłych jaj. W kraterach po wybuchu gejzerów jeziorka mają temperaturę 100 stopni woda nieustannie się gotuje. Jest tak niesamowicie i bajecznie, że wszystko co dotąd widzieliśmy przy tym gaśnie. Można by tu dłużej się rozkoszować gdyby nie ciągły, rzęsisty deszcz. Jest dużo tablic informacyjnych, ławek ze stolikami dla turystów, ale żadnego daszku. Wzdłuż jeziora Kieiforvatum jedziemy niesamowitą drogą wzdłuż której widać jęzory zastygłej lawy pozostałe z wybuchu wulkanu w 1990 roku. Wybuch wulkanu nastąpił po trzęsieniu ziemi po którym woda z jeziora spłynęła do wnętrza ziemi. Było to niedawno największe jezioro na Islandii. Wzdłuż tego niesamowitego obszaru jedziemy w kierunku Rejkiawiku. W Kopavogur grzejemy się w kafejce znajomi z Rejkjawiku, którzy przez całą trasę podnosili nas na duchu przekazują kolejną prognozę pogody w Islandię uderzył orkan i przez najbliższy tydzień nic się nie zmieni. Rezygnujemy kupujemy bilety i jedziemy na lotnisko mamy cztery dni do odlotu. Szukamy miejsca gdzie można rozbić namiot żeby w nocy nam go nie porwało. W drodze do Kevlawiku zatrzymuje nas patrol policji nie chcą zgodzić się na nasze prowadzenie rowerów wzdłuż drogi bo jechać już się nie da na tej drodze wiatr wywrócił kampera z turystami. Jakoś dotarliśmy na lotnisko, pakowanie i czekamy na okno pogodowe żeby samolot mógł wystartować. Lecimy i żegnamy bez żalu Islandię.
Galeria wyprawy:
Comentários