link do galerii:
Indie – można je pokochać na całe życie i ciągle tam wracać, albo znienawidzić i uciekać po pierwszym dniu pobytu. Magiczna kraina świętych krów (a także byków) chodzących po ulicach i centrach miast w tym Delhi, kraj bardzo odbiegający od „europejskich standardów”, gdzie nie są najważniejsze zabytki kultury materialnej chociaż uroda marmurowego Taj Mahal wprawia w osłupienie, ale istotą tego niezwykłego kraju są jego barwni mieszkańcy – przepiękne śniade kobiety w tęczowych sześciometrowych sari, pomarańczowo odziani święci sadhu, medytujący nad Gangesem jogini, uliczni sprzedawcy, rikszarze, żebracy, brodaci Sikhowie w turbanach, ... Indie pachną kwiatowymi olejkami i sandałowymi kadzidełkami, których woń miesza się z aromatem imbiru, szafranu i masali, a także wszechobecnym brudem, smrodem rynsztoka i krowiego łajna.
Nepal - kojarzy nam się z niebotycznymi ośmiotysięcznymi Himalajami, ale to też niezwykłe buddyjskie państwo, które oferuje wiele ciekawych malowniczych kolorowych bogato zdobionych buddyjskich stóp, pagód i świątyń, zagubionych miast i wiosek w górach, bogactwo fauny i flory od dżungli w Parku Chitwan po ośnieżony najwyższy Month Ewerest.
Te dwa państwa Półwyspu Indyjskiego stały się celem mojej siedemnastej wyprawy. Lecę z grupą Supertramp z Warszawy przez Kijów do New Delhi liniami ukraińskimi. Szerokokadłubowy B-767 swoje najlepsze lata ma już za sobą lot siermiężny stewardesy jak kucharki w barze mlecznym szczęśliwie lądujemy na ogromnym lotnisku Indiry Ghandi. Odprawa tak samo jak na innych lotniskach w Azji trwa długo trzeba wypełnić różne karteczki, które na końcu pieczętuje urzędnik emigracyjny i nie wolno ich zgubić są odbierane przy opuszczaniu kraju. Do hotelu w centrum jedziemy busem pierwsze obrazy pokrywają się z moimi wyobrażeniami o tym kraju. Ulica na której nie wiadomo jak bezkolizyjnie można się poruszać, straszny tumult, huk trąbienie, tysiące ludzi, rikszy rowerowych, tuk-tuków, motorków i rowerów. W tym tłumie dziesiątki świętych krów i byków dumnie przechadzających się wśród straganów. Budynki niskie, karłowate, nieklarowne w swej formie, wiaty, nadbudówki, setki kabli, podniszczone szyldy reklamowe, syf. Krowy pasą się na nieskończonych pastwiskach ze śmieci i plastikowych worków, a dookoła biegają watahy zapchlonych bezpańskich psów, kilku bezdomnych śpi na chodnikach. Nasz hotel to coś czego jeszcze nie spotkałem w moich podróżach po świecie na wszystkim kurz, tłusty brud, gniazdka elektryczne zastąpione wystającymi kablami skręcone taśmą, okna które od wielu lat już się nie domykają w łazience krany z których cały czas sączy się woda oblepione centymetrową warstwą kamienia, ubikacja brudna z zepsutą spłuczką i garnuszkiem służącym jako spłuczka. Mamy swoje śpiwory wiec trochę izolujemy się od tego brudu tanie hotele mają taki standard w Indiach. Zimny prysznic, zmęczenie podróżą dają o sobie znać. Zasypiamy. Dzień pierwszy Delhi. Pierwszy posiłek jemy w schludnym barze mam w głowie mnóstwo ostrzeżeń o brudnych rękach syfie który panuje na ulicznych straganach z jedzeniem i to się potwierdza hindusi wszystko przygotowują i nakładają brudnymi rękami na brudne, tłuste tacki święte krowy nie raz coś ze straganu zjedzą i nikt tym się nie przejmuje. Podglądamy kuchnię na zapleczu baru zaplecze to ulica z podobnym syfem jedynie jest to czysto podane za cenę kilkanaście razy wyższą. W moich podróżach zawsze jadłem na ulicy trzeba się przełamać. Najlepiej przymknąć oczy czekając na posiłek zająć się czymś innym po prostu przełamać się. Odtąd większość moich posiłków to była ulica lub małe proste jadłodajnie. Można za dolara najeść się do syta. Wyprzedzając moją relację nie dopadło mnie żadne choróbsko. Na całej wyprawie piliśmy jedynie wodę butelkowaną sprawdzając czy jest orginalnie zaplombowana nie raz można zobaczyć jak hindusi napełniają butelki wodą sprzedając ją nieświadomym turystom. W Delhi poruszając się tuk-tukiem zwiedzamy jej atrakcje. Największy w Indiach meczet Jama Masjid zwany też Meczetem Piątkowym wybudowany na polecenie Szahdżahana władcy muzułmańskiego imperium Indii – budowę rozpoczęto w 1654 r., a zakończono w 1658 r. Do jego wnętrza prowadzą trzy bramy, ma on również dwa minarety o wysokości 41 metrów. Główne materiały wykorzystane przy budowie to czerwony piaskowiec i biały marmur. Kolejne nasze wyobrażenie o panującej biedzie i wszechobecnych żebrakach nas przerasta oblepiają nas setki rąk proszących o jałmużnę. Obrazy szokują ciężko odmówić starcom i dzieciom proszącym o kilka rupii nieraz celowo okaleczonych w celu wzbudzenia litości i uzyskania lepszych zysków. Widok kilkuletniego dziecka z pustym oczodołem przeraża jest to wielki wstrząs. Red Fort to ogromny zespół forteczny zbudowany przez szaha Dżamacha w 1546r z czerwonego piaskowca wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO symbol odzyskania niepodległości przez Indie tutaj stacjonowały wojska brytyjskie. Obok zwiedzamy świątynię Dżinizmu religii odłamu hinduizmu. To, co zadziwia przybysza z Europy, to obecność swastyki na jednej z kolumn jak i w innych miejscach w świątyni. Zresztą nie tylko tam, ale również w świątyniach hinduistycznych można często spotkać ten znak, który w Zachodnim świecie został skompromitowany przez hitlerowskie Niemcy. W religii dżinizmu swastyka ukazuje ludzkie rozdwojenie. Jej środkowy, osiowy punkt oznacza człowieka, a cztery ramiona to cztery warianty przyszłego życia. Popołudniowe Delhi to smog, zamglone powietrze i nieliczne promienie przebijającego słońca. Często czuć odór kanalizacji lub rynsztoka którym płyną ścieki obok chodnika. Oglądamy Ptasi Szpital prowadzony przez wolontariuszy z całego świata. Chodniki w Delhi jak i w całych Indiach pokryte są czerwonymi plamami wygląda to jak zaschnięta krew jest to pozostałość po czwartej używce świata liści betelu – pieprz żuwny żuje aż 20% populacji. W Indiach do betelu dodaje się wyjątkowo tytoń (i wiele innych składników) i takie zawiniątko nosi nazwę paan. Wkłada się to do ust, żuje (nie połyka!) i pluje na czerwono. W efekcie czego, ciężko w Indiach nie natrafić na splamione tym ustrojstwem chodniki. Kolorowe fascynujące Delhi zostawiamy jeszcze wrócimy tutaj.
Kolejne egzotyczne doświadczenie przejazd pociągiem do Jaipuru. Kolej w Indiach to podstawowy środek transportu jest tam czwarta co do wielkości sieć kolejowa przewożąca najwięcej ludzi na świecie, a że ludzi tam mieszka ponad 1,4 miliarda to jest w nich tłoczno, brudno. Są dobrą alternatywą na oszczędność czasu można jechać nocą, a zwiedzać w dzień. Najbardziej optymalną klasą jest sleeper posiadają otwarte przedziały po osiem łóżek podobnie jak słynne rosyjskie plackarty. Dworzec ogromny i kolorowy tysiące ludzi śpi na kocykach na podłodze czekając na swój pociąg. Nasz pociąg ma prawie pół kilometra długości ponad 30 wagonów. Wagony z szybami za kratami, pomimo że rozpoczyna tutaj swój bieg jest już pełny, ale hindusi posłusznie opuszczają zajęte miejsca. Większość z nich nie ma biletów. Co ciekawe leżanek są trzy rzędy śpiąc na dolnej leżance o godzinie szóstej hindusi nas budzą i siadają obok taki tutaj zwyczaj koniec spania. Odbiera nas kierowca zwiedzamy Jaipur. Różowe miasto od koloru piaskowca z jakiego jest zbudowane. Stolica stanu Radżastan jedno z miast Złotego Trójkąta czyli miejsc które najczęściej odwiedzają turyści. Hava Mahal - Pałac Wiatrów bardzo piękny różowy jak większość budowli oczarowuje swoją architekturą zbudowany w XVIIw przez tutejszego macharadża posiada 953 powtarzalne okienka z balkonikami w których miały mieszkać jego damy odizolowane od ludu. Miasto kolorowe, dziewczyny w długich sari mnóstwo tuk-tuków, kopcących ciężarówek piękna strona Indii. Zwiedzamy Obserwatorium Astronomiczne z XVIIw Dżantar Mantar z najwiekszym na świecie zegarem słonecznym. Bilety tak jak do każdej atrakcji w Indiach są dla obcokrajowców dziesięć razy droższe. Do krów chodzących głównymi ulicami już się przyzwyczailiśmy, ale sceny w których hindusi proszą je o błogosławieństwo lub taplających się w ich odchodach nas rozbawiły. Poza miastem leżą dwie najważniejsze atrakcje Pałac na Wodzie Jal Mahal i słynny Amber Fort XVw ogromnej budowli obronnej. Widok fortu na wzgórzu robi ogromne wrażenie. Do fortu można wjechać na słoniach my wchodzimy piechotą. Jedziemy busem do wielkiej atrakcji Indii słynnej Agry z Taj Mahal zwiedzając po drodze ogromne miasto widmo Fatehpur Sikri zbudowane na wzgórzu przez cesarza Akbara, opuszczone z powodu niedostatku wody. Zachowany zespół muzułmańskich budowli rezydencjonalnych, sepulkralnych i sakralnych (XVI–XVII w.), wykonanych z różowego i białego marmuru; wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Agra to bezsprzecznie dla mnie najlepsza perełka Indii. To szósty dzień podróży, ale ilość wrażeń przygniata. Zapachy, kolory, kontrasty powodują, że czas płynie wolniej. Jedziemy z samego rana do Czerwonego Fortu zespołu pałacowego z czasów muzułmańskich nad rzeką Jamuną. Po drodze możemy rzucić okiem na ulice, na których mieszkają całe rodziny bezdomnych, gotują, jedzą, myją się, śpią tak jest w każdym miasteczku Indii. Na skrzyżowaniach dobiegają do okien samochodu żebrzące dzieci wykonując gest głodnego ze łzami w oczach stoją za szybą z nadzieją na dotację do ostatniej chwili aż pojawi się zielone światło i samochód ruszy. Nasze białe twarze działają na nich jak magnez. Z fortu widać już oszałamiający Taj Mahal jeden z cudów świata, oszałamiającego mauzoleum z białego marmuru, wzniesionego w 1653 r. przez cesarza Szahadżahana dla ukochanej zmarłej małżonki Mumtaz Mahal. Mauzoleum łączy elementy sztuki islamskiej, perskiej i indyjskiej zbudowany z marmuru pokrytego kamieniami szlachetnymi . Tą Świątynię Miłości budowało 20 tyś ludzi, którym cesarz kazał obciąć ręce by nie zbudowali takiego cuda w innym miejscu. Aby doświadczyć tego miejsca w pełni, wstaliśmy, gdy za oknem było jeszcze ciemno. W powszechnej opinii lokalnych przewodników warto zwlec się z łóżka naprawdę wcześnie, aby w kompleksie być już o wschodzie słońca. To wtedy wygląda on najpiękniej. O ile rację mają ci, którzy mówią o pięknych barwach, którymi mieni się marmur budowli w pierwszych godzinach dnia, o tyle nieprawdziwe są sugestie, że w porannych godzinach uniknie się długich kolejek. Butelka wody i ochraniacze na buty – to wszystko, co oprócz aparatu można wnieść do środka. Wieczór spędzamy na mieście typowy dla Indii galimatias, smród brud, śmieci i tysiące kolorów, smaków zamykając oczy dalej smakujemy kuchnię ulicy. Scena tylko w Indiach podchodzi krowa do dużej michy na której smaży się makaron połowę językiem podkrada druga połowę dalej się sprzedaje. Z Agry jedziemy do Orchi po drodze zwiedzając kolejny fort w Gwalior oczywiście z czerwonego marmuru. Wielki, potężny, ale to już czwarty wielki fort pojawia się mały przesyt. XVw. Orchia nas zachwyca jest inna niż reszta miast i miasteczek mała, cicha, mieszka tu tylko 11 tyś ludzi nie ma tu nachalnych sprzedawców, naganiaczy. Zbudowano 44 pałace rozrzucone po okolicy skrywających wiele historii i tajemnic można cały dzień po nich się włóczyć, wszystkiego dotknąć nikt niczego nie zabrania. Oczywiście na centralnym placu nie brakuje krów i ich świętych placków hindusi nimi smarują wejście do domu co ma chronić ich domostwa. Zatrzymujemy się nad rzeką Betwą raczej ściekiem ludzie w niej piorą pranie, myją naczynia, kąpią się nad nią palą zwłoki wierząc że prochy spłyną do świętej rzeki Gangesu. Uliczni sprzedawcy wciskają nam już karty, kalendarze z scenkami z kamasutry. To znak, że zbliżamy się do stolicy erotyki Khajuraho kompleksu 22 świątyń hinduistycznych i dżinistycznych z IX-Xw. słynących z bogatych często bardzo śmiałych rzeźb erotycznych. Kompleks robi duże wrażenie nikt nie podziwia świątyń wszyscy wytrzeszczamy oczy na dzikie orgie w świątyni z udziałem ludzi i zwierząt kopulujących miedzy sobą. Podziwiam, fotografuję. Miasto nie różni się od innych ogólnie brudno, główną drogą prowadzi rynsztok mnóstwo naganiaczy. Jemy na ulicy tam gdzie jedzą hindusi i objadamy się robią tak dobre egzotyczne potrawy, że oblepiony brud na wszystkim już nam nie przeszkadza. Naganiaczowi obiecujemy, że pójdziemy zrobić zakupy do jego sklepiku jeżeli pokaże nam część miasteczka gdzie on mieszka. Prowadzi nas do jeszcze biedniejszej części miasteczka skleconych budek pomieszanych ze slamsami. Podglądamy biedne życie mieszkańców wodę donoszą z małych studni, wszystko robią na ciasnych uliczkach na każdej uliczce masa śmieci, płynący rynsztok, smród. Zbliża się ważne święto hinduistyczne Diwali - święto światła raz w roku mieszkańcy reperują swoje chatki oczywiście obok obejścia pracują kobiety mężczyżni albo handlują w sklepikach, albo prowadzą kuchnie uliczne, albo prowadzą riksze, taksówki lub wypoczywają fizycznie nie pracują. Rikszami jedziemy do kanionu rzeki Ken podobno żyją tam krokodyle zobaczyliśmy tylko setki małp. Kolejna podróż pociągiem tym razem spędzamy w nim aż 12 godzin nasze stopy dotykają najświętszego miasta Hindusów - Waranassi. Przed wyprawą wiele o tym miejscu czytałem mam wielkie mieszane uczucia co tam zobaczę. Podobno Waranasi założył sam bóg Shiva, a co pewne – jest to obok Jerycha w okupowanej Palestynie jedno z najstarszych zamieszkałych ciągle miast świata. Jesteśmy w okresie bardzo ważnego święta hinduistycznego Divali święta światła. Tysiące pielgrzymów ogromny tłum i tumult. Tuk tuki podwożą nas w okolice centrum skąd strasznie wąskimi uliczkami idziemy i szukamy naszego hotelu. Pierwsze moje wrażenie to śmierć czuć tutaj śmiercią. Układ ulic przypomina plątaninę hinduskich kabli wiszących nad naszymi głowami. Uliczki nie mają więcej niż 2m poruszają się tutaj tylko skutery, święte krowy i ludzie straszny tłok. Trzeba patrzeć pod nogi krowiego łajna, śmieci, smrodu jest tu więcej niż w innych miastach. Część miasta w której mamy hotel zawaliła się mamy obawy czy on jeszcze stoi miejsce jak po Powstaniu Warszawskim. Hotel straszny nawet dla mnie choć spałem już w niejednym miejscu. Gdybym miał namiot rozbiłbym go na podłodze w pokoju. Do mojego opisu potwornego hotelu z Delhi dodałbym ciągły smród palonych zwłok wtaczający się przez kilkucentymetrowe szpary w oknach. Pod naszymi oknami mamy słynne ghaty gdzie przez całą dobę pali sie zwłoki. Ghaty to schody schodzące do świętej rzeki Gangesu na nich toczy się życie hindusów tutaj modlą się, obmywają świętą wodą tutaj medytują, tutaj ich ciało jest palone są esencją miasta, jego sercem, dla którego trzeba tu przyjechać, pomimo 47-stopniowego upału, smrodu i chaosu. To co najbardziej szokuje i uczy pokory niemal każdego wychowanego w kulturze europejskiej turystę, to ghaty krematoryjne. Miejsca, gdzie ogień płonie 24 godziny na dobę i codziennie palonych jest kilkaset zwłok. Wszystko odbywa się na widoku publicznym… niemal na wyciągnięcie ręki. Sam proces kremacji rozpoczyna się od zanurzenia ciała w Gangesie. Następnie ciało przenoszone jest na stos, gdzie najstarszy syn, ubrany na biało, z ogoloną głową, podpala je. Po kilku godzinach na stosie, uderzeniem kijem w czaszkę uwalnia się duszę ku wieczności. Dla głęboko wierzącego Hindusa śmierć w Varanasi to marzenie życia. Śmierć w tym miejscu oznacza koniec długiej tułaczki duszy po tej planecie. Kremacja musi odbyć się w ciągu 24 godzin od zgonu, dlatego wielu starszych ludzi gdy już czuje, że nadchodzi ich czas, przybywa do Varanasi i spędza tu swoje ostatnie dni. Przechodzimy metr od palących się zwłok szok nie wiem jak mam opisać to przeżycie. Tuż obok płonących stosów biegają na wpół dzikie psy, dojadające niedopalone szczątki. Początkowo jesteśmy w szoku, jednak po chwili dociera do nas myśl, że w zasadzie to chyba żadna różnica, czy nasze ciała zje pies, czy robak w trumnie. Dla Hindusa materia ciała wraca w ten czy inny sposób do natury – tam, gdzie jej miejsce. Ciało samo w sobie nie ma większego znaczenia, jest jak ubranie. Kiedy umieramy, zmieniamy zużyte ciało na nowe, które będzie dokładnie takie, na jakie sobie zasłużyliśmy. W religii hinduistycznej gdy umiera dziecko, kobieta w ciąży, osoba ukąszona przez węża, osoba kaleka lub święty Sadhu – ciało wrzucane jest bezpośrednio do rzeki. Nie przeszkadza to ludziom, którzy obok zażywają kąpieli, myją zęby, piorą, przygotowują herbatę dla turystów albo łowią ryby. Sama rzeka to niemiłosiernie brudny ściek płyniemy łódką to co widzimy jest przerażajace środkiem pływają ciała ludzi, świętych krów na brzegach leżą zwłoki które są rozszarpane przez zwierzęta. Rejs łódką i spacer po ghatach to nieprawdopodobne doświadczenie, którego nie da się opisać w żaden możliwy sposób, trzeba tego samemu doświadczyć. Jesteśmy tutaj trzy dni poświęcamy jeden dzień jadąc do dzielnicy buddyjskiej do Sarnath świetego miejsca dla buddystów, w którym Budda wygłosił swoje pierwsze kazanie - słuchaczami było stado jeleni zwiedzamy Świątynię Mulghanda Kuti, 34m stupę Dhamekh. Wieczorem bierzemy udział w obrzędach "pudża". Pudża jest to hinduistyczny obrzęd religijny, którego punkt centralny to złożenie ofiary bóstwu. Mogą ją stanowić kwiaty, owoce lub inne przedmioty. Wszystko zależy od czczonego bóstwa, a w Indiach jest ich bardzo dużo. Jesteśmy w czasie hinduistycznego święta światła Diwali. Pali się tysiące lampek. Jest to dzień poświęcony Lakszmi i Ganesi bogini szczęścia i dobrobytu. Diwali znaczy swiatło my też palimy lampki symbolizują zwycięstwo światła nad ciemnością, dobra nad złem. Opuszczamy Waranasi niesamowite miejsce, magiczne, mistyczne, tajemnicze miasto śmierci, którą odczuwa się na każdym kroku, w powietrzu (wszędzie fruwający popiół z ludzkich ciał i drewna), w wodzie (pływające w Gangesie resztki zwłok i nie tylko:) oraz w ludzkich oczach (wyraz skupienia, modlitwy, zadumy). Moje strasznie negatywne odczucia napełnia nadzieja, że śmierć nie jest końcem a tylko kolejnym etapem naszej egzystencji.
Drugi etap naszej wyprawy to Nepal i Himalaje. Noc spędzamy w pociągu do Gorakhpur, busem jedziemy na granicę jak zwykle wypełniamy mnóstwo papierków i jedziemy dalej do Katmandu. Nepal jest mniej brudny i zaśmiecony, mniej napastliwy, mniej śmierdzący niż Indie podobnie piękne kolory, dźwięki, zapachy kadzideł, olejków dopełnione niezwykłą himalajską atmosferą szybko skradł moją duszę. Zatrzymujemy się w dzielnicy turystycznej Tamel. Obowiązkowym punktem na trasie każdego turysty odwiedzającego Katmandu jest bez wątpienia wpisany na listę UNESCO plac Durbar Square, czyli swego rodzaju starówka wypełniona niezwykłej urody świątyniami i pałacami. Są tutaj 43 najwyższej klasy zabytki najważniejszą budowlą jest Pałac Królewski którego strzegą ogromne posągi boga-małpy u pałacowych wrót, pagody, posągi. Jest też rezydencja-pałac żywej bogini Kumari - która jest uważana za inkarnację bogini Taledżu wybierają ją kapłani spośród 4-5 letnich dziewczynek newarskiego klanu z którego pochodził Budda. Sam proces wyboru jest bardzo skomplikowany - "Kandydatka musi być zdrowa, jej ciało nie może mieć żadnych defektów, a dodatkowo musi spełniać 32 bardzo specyficzne wymagania. Dziewczynka musi na przykład mieć kruczoczarne włosy, rzęsy jak krowa, ciało jak figowiec banian, uda jak jeleń, pierś jak lew, szyję jak morska muszla, mały język, głos miękki niczym kaczka itp... Dziesięć wytypowanych kandydatek musi się dodatkowo wykazać odwagą. Podczas czarnej nocy składa się w ofierze bogini Kali 108 bawołów i kóz, a odcięte głowy rozkłada na dziedzińcu świątyni Teladźu. Dziewczynki muszą przejść obok nich niewzruszenie, nie okazując strachu, podczas gdy zamaskowani, groźnie wyglądający mężczyźni, tańczą wśród nich. Te, które przejdą próbę, zostają zamknięte z poobcinanymi głowami na całą noc. Podczas ostatecznej próby przyszła Kumari musi rozpoznać rzeczy swojej poprzedniczki, których nigdy wcześniej nie widziała. Jest to ostateczny dowód na to, że to właśnie w niej obecna jest bogini. Bogini musi być wiecznie młoda i nie może krwawić, dlatego, gdy tylko dziewczynka dostaje pierwszej menstruacji (lub w inny sposób straci choćby kroplę krwi), bogini przenosi się do innego ciała." W Katmandu można spędzić tydzień i jeszcze nie zobaczyć wszystkich atrakcji np. Świątynia Małp Swayambhunath położona na wzgórzu długa wspinaczka po schodach gdzie skaczą nad głową setki małp. Woń kadzideł, słyszę dzwonki i z ciekawością przyglądam się modlitwom. Nic z nich nie rozumiem, ale i tak mi się podobają, są na swój monotonny sposób hipnotyzujące. Tysiące ozdób kolorów. Z centralnie wznoszącej się stupy spoglądają oczy buddy. Warto zajrzeć do religijnego centrum Tybetańczyków Bodhnath jest najważniejszym buddyjskim sanktuarium w dolinie Kathmandu i najświętszym miejscem poza Tybetem. Stupa jest największą w Nepalu i jedną z większych na świecie. Wysokość i średnica kopuły ma aż 40 metrów. Przyozdobiona setkami flag modlitewnych po prostu zachwyca. Całość otulają kolorowe kamieniczki, w której znajdują się sklepiki z pamiątkami i kafejki. Panuje tu błogi spokój, który pozwala pielgrzymom pogrążyć się w żarliwych modlitwach. Snujemy się zwiedzamy dwa dni kolejny dzień trzeba przeznaczyć na zakupy ja nigdy na żadnej wyprawie nie robię zakupów tutaj sprzęt i ubrania, buty sportowe można kupić za przysłowiowe grosze. Tutaj zaopatrują się wyprawy, które wyruszają w Himalaje. Ja też robię spore zakupy. Jedziemy lokalnymi autobusami do miast królewskich: Bhaktapur średniowieczny „żywy” skansen, z licznymi pagodami i zabytkowymi domostwami o unikalnych „pawich oknach” (Plac Durbar, Plac Garncarzy). Miasto zostało założone w IX w. Od 1382 było stolicą Nepalu. Po podziale kraju w roku 1472 stało się stolicą jednego z państewek nepalskich. W wyniku trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło Nepal w kwietniu 2015 roku, duża część miasta została zniszczona. Patan – trzecie z królewskich miast Doliny Katmandu (Plac Durbar, Złota Świątynia). Widoki rzecz jasna naprawdę zapierają dech w piersi. Moim oczom architektonicznego laika ukazują się trzy rodzaje świątyń: w stylu pagody, w stylu hinduskim i jakimś którego teraz nie pomnę. W każdym razie z nazwą czy bez, to wyglądają świetnie i poczułem się jakbym był w Chinach, bo z nieznanych mi przyczyn taki styl zawsze mi się kojarzył z Chinami. Spacerując po urokliwych wąskich uliczkach miasta widzimy jak mocno zniszczone było miasto w wyniku ogromnego trzęsienia ziemi w 2015r. Z Katmandu niezwykle malowniczą i zatłoczoną drogą doliną rzeki Jumal jedziemy do Parku Narodowego Chitwan. Założony w 1973r chroni obszar azjatyckiej dżungli jej faunę i florę szczególnie nosorożce, słonie, tygrysy bengalskie, krokodyle rzeczne. Chitwan Park o wschodzie słońca spływamy wąskimi łódkami rzeką Rapti safari na słoniach moje pierwsze i ostatnie miejsce słoni jest w dżungli obserwujemy krokodyle rzeczne nie atakują ludzi. Z gorącej wilgotnej dżungli busem jedziemy ku ośnieżonym himalajskim szczytom do wysokogórskiej Pokhary. O tym etapie naszej wyprawy marzyłem od kilku lat trekking ku ośnieżonym szczytom Himalajów. Chcemy zdobyć Poon Hill 3202m jeden z dziesięciu najładniejszych punktów widokowych w Himalajach z których można podziwiać ogromne himalajskie ośmiotysięczniki. Trekking wejście i zejście trwa trzy dni dla mnie jest to wielkie przeżycie w młodości trochę wspinałem się i podziwiałem naszych "lodowych wojowników" Permity czyli wszystkie zezwolenia całą organizację ogarnia nam nepalska agencja, dostajemy dwóch przewodników. Terenowymi autami przejeżdżamy przez urocze himalajskie wioski podpatrując życie ich mieszkańców. Wędrujemy szlakiem, którym idą karawany niosące ładunki wypraw do i z bazy pod Annapurnę. Przez dwa i pół dnia jest bardzo stromo i ciagle pod górę widoki zapierają dech w piersiach wierzchołki Annapurny w tym najwyższy 8091m, Annapurna Południowa 7981m, Dhaulagiri 8177m, święty dla Nepalczyków ostry jak igła Machhapuchhe Peak 6993m tzw. Rybi Ogon na którego zdobycie legalne zezwolenie otrzymał tylko himalaista Reinhold Messner, ale 50m przed szczytem na prośbę króla Nepalu zawrócił. Nepalczycy wierzą, że jest domem ich boga Sziwy. Nocujemy w schroniskach pełnych wysokogórskich wspinaczy i turystów. Niesamowite obserwujemy szerpów i tragarzy wnoszą tą drogą ładunki wypraw himalajskich do bazy pod Annapurną każdy niesie ładunek 35kg nasz przewodnik mówi, że są to ludzie zarabiający duże pieniądze w Nepalu. W schronisku Gorakpur obserwujemy wschód słońca nad sanktuarium Annapurny i tzw zjawisko zapalania się himalajów - niesamowite. Docieramy po strasznie ciężkim dniu do Himalayja Hotel to kilka loggi na wys 2800m tutaj nasi himalaiści świętowali swoje sukcesy. Atak na szczyt rozpoczynamy jeszcze o zmroku by dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca. Najlepsza pogoda na trekkingi jest tuż po okresie monsumu wtedy powietrze jest krystalicznie czyste. My jesteśmy trochę póżniej ze szczytu Poon Hill 3202m obserwujemy wschód słońca niestety szczyty zakrywają chmury dobrze, że przez poprzednie dwa dni mogliśmy podziwiać himalajskie szczyty. Z trekkingu wracamy do Pohary po jeziorze Phewa łódką płyniemy do stojącej na wysepce świątyni Wisznu, czczonego pod postacią dzika, a następnie wspinamy się szlakiem do Stupy Pokoju i klasztoru buddyjskiego. Na horyzoncie ciagle mamy Himalaje kiedyś tutaj wrócę może na trekking do bazy pod Ewerestem. W Pokharze robimy jeszcze zakupy odwiedzamy wioskę uchodźców tybetańskich Taszyling i autobusem wracamy do Katmandu. Wcześnie rano lecimy liniami Nepal Air do Delhi. W Delhi zatrzymujemy się na trzy dni chcemy dokończyć zwiedzanie stolicy Indii. Obok nowoczesnego lotniska wielka kupa śmieci i pasące się w śmieciach święte krowy, świnie i dziki. Witaj stolico Indii. Nad Delhi napłynął smog coś niesamowitego powinni to zobaczyć Polacy, którzy na fb opisują poranną rosę smogiem. Kupuję maskę antysmogową zwiedzamy Kutab Minar - kompleks zabytków muzułmańskich z XIIw, India Gate 43 m łuk triumfalny jedziemy Drogą Królewską obok Parlamentu, Pałacu Prezydenta, zwiedzamy Świątynię Lakszmi bogini bogactwa i pomyślności, Świątynię Bahajsku w kształcie kwiatu lotosu, mauzoleum Indiri Ghandi w miejscu w którym została zabita. Zatrzymujemy się w olśniewająco białej świątyni Sikhów Gurudwara Bangla Sahib. Sikhizm jedna z wielu religii w Indiach, religia wolności, równości i braterstwa, która odrzuca przemoc. Sikhów poznajemy po nigdy nie obcinanych włosach chowanych pod turban, które może zobaczyć tylko żona, małym mieczu zawsze noszonym, bransolecie na prawej dłoni która ma odstraszać zło i przypominać o jedności z Bogiem i krótkich szortach do kolan. Gurudwara Bangla Sahib podczas zachodu słońca prezentowała się niezwykle uroczo. Biały marmur zabarwiał się na przyjemnie pomarańczowy kolor. Czas spędzony w świątyni wspominam bardzo miło. Czas spędzony w Indiach i Nepalu też wspominam bardzo miło. Ukraińskimi liniami UIA lecimy do Kijowa i dalej do Warszawy. Wyprawa zakończona. Zaczynam przygotowania do kolejnej do Nowej Zelandii
Jarosław Domański
"Indii i Nepalu się nie odwiedza – Indie i Nepal się przeżywa" int.
Comments